niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział X

Przepraszam za ten poślizg, ale byłam na kolonii i nie miałam możliwości napisać. Oto dziesiąty rozdział. Powoli romans zaczyna się kręcić. W tej notce mało Lokieo, obiecuję jednak, że od rozdziału jedenastego zacznie się prawdziwa zabawa. :)
Jestem naprawdę pod wrażeniem  tego, że tyle Was tu przybyło przez cztery miesiące... 4100 wejść?! 
Naprawdę nigdy nie myślałam, że może Was tu aż tylu wpaść. Cóż... Będę musiała się bardziej postarać, skoro tyle osób to czyta. ;)
Pozdrawiam wszystkich gorąco, życzcie mi weny!

ROZDZIAŁ X


 Mrugnęłam szybko, starając się powstrzymać płacz, kiedy bóg kłamstw patrzył mi w oczy z jawną drwiną wypisaną na jego bladej twarzy. 
- Dlaczego mu to robisz? On cię kocha. - wyszeptałam, bojąc się podnieść głos. Loki jedynie skrzywił się lekko.Wstał w jednej chwili, cofnął się trochę kroków, skupiając się mocno, co było widać po jego zmarszczonym czole, po czym zniknął z zasięgu mojego wzroku. Chwilę siedziałam jeszcze roztrzęsiona, łapiąc oddech, nim dotarło do mnie, że Asgardczyk się właśnie teleportował. 

- Nancy? - w jednej chwili objęły mnie silne ramiona Kapitana Ameryki. Nie odezwałam się, gdy uspokajał mnie cichym, opanowanym głosem. Siedziałam ze wzrokiem wbitym w miejsce, w którym ostatni raz widziałam szatyna. Dlaczego tak bardzo zależało mu na zemście? Kim był, żeby nie móc wybaczyć ojcu? Dlaczego czuł się tak bardzo skrzywdzony? Przecież... Może cała ta jego historia była kłamstwem?
Nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić. Z całej siły chciałam zniknąć i już nigdy nie musieć patrzeć w te zielone, przepełnione nienawiścią oczy.  Z wielką chęcią wtrąciłabym Laufeysona do więzienia tylko po to, by już więcej nie mieszał w moim życiu. Bez jego obecności wszystko wydawało się łatwiejsze.
Przymknęłam oczy, czując docierające do mnie od Steve'a ciepło, by otworzyć je już łóżku.
Patrzyłam na sufit, zastanawiając się nad sensem całego tego układu, który powstał między mną a obcym mi mężczyzną. Czy był jakiś sposób na to, by się go pozbyć? Skupiłam się na głosach, które docierały do mnie zza ściany. Dzięki mojemu dobremu słuchowi słyszałam wyraźnie każde słowo.
- To nie jest normalne. Choll i Loki nie powinni się więcej spotykać. Może wyrządzić jej krzywdę. - stanowczość w głosie blondyna, którego nazywałam przyjacielem, zbiła mnie nieco z tropu, przez co strzępek rozmowy umknął mi, nim zdążyłam na powrót się na niej skoncentrować.
- ...ufałabym jej po tym, jak prawie nakryliśmy ich na rozmowie. - kobiecy głos brzmiał bardzo poważnie.
- Myślicie, że on jej ufa? W końcu spędzili razem tyle czasu. Choll z pewnością nie widzi w nim wroga, po tym, jak... - do dialogu włączył się Clint.
-  Przestań. - warknął Kapitan. - Jest inteligentna. Wie, kto jest jej wrogiem, a kto przyjacielem.
- Dlaczego masz do niej takie zaufanie? Jest tu nowa, może ukrywa coś przed Avengersami... A może to ty coś ukrywasz? - głos Natashy był tak samo przesiąknięty jadem.
- Przystopuj trochę, Romanoff. - odparował były żołnierz. Ruda agentka prychnęła cicho. Nie mogłam wytrzymać tego, że moi przyjaciele tak o mnie myśleli. Natasha naprawdę podejrzewała mnie o zdradę? Miałam ochotę usiec z mojego łóżka z płaczem. Przysięgłam jednak sobie, że będę silna. Tak więc zagryzłam wargi, zacisnęłam zęby i powoli wstałam z łóżka, podchodząc do drzwi. Głosy zza ściany ucichły. Na korytarzu spotkałam się ze sprzecznymi emocjami wymalowanymi na twarzach moich bliskich. Troska i czułość widoczna była u byłego żołnierza, który wyciągnął dłoń w moją stronę, okazując współczucie. Wiedział, że słyszałam część jego rozmowy z kobietą, która mierzyła mnie akurat znudzonym spojrzeniem. Twarz Tashy nie wyrażała tak wielkiej niechęci, jak jej postawa. Kobieta opierała się nonszalancko o ścianę, przechylona w bok, krzyżując ręce na piersi. Przełknęłam ciężko ślinę, zauważając, że wywraca oczami na mój widok. Odwróciłam wzrok, szukając wsparcia w osobie Hawkeye'a. Clint zachował jednak całkowicie nieprzenikniony wyraz twarzy, nakładając maskę również na całą swoją postać. Nie mogłam wyczytać niczego z jego postawy.
- Czujesz się już lepiej? - zapytał Rogers z troską. Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na to pytanie, wciąż mając w umyśle wspomnienie jego pełnego chłodu głosu, gdy próbował bronić mnie przed oskarżeniami Natashy.
- Chciałabym z wami porozmawiać. - powiedziałam ochrypłym głosem, zauważając suchość swojego gardła. Steve westchnął cicho, pocierając czoło wewnętrzną częścią dłoni. Kobieta o krótkich włosach jedynie odwróciła się i ruszyła korytarzem w stronę salonu. Barton z chwilą ociągania ruszył w jej stronę. Z zaskoczeniem zarejestrowałam dotyk jego dłoni na moim ramieniu. Chwilę później już ich nie było.
- Będzie dobrze. Nie musisz o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. - Rogers próbował uspokoić mnie, musiał więc zauważyć, jak bardzo byłam zdenerwowana. Odetchnęłam głęboko, po czym rzuciłam mu delikatny uśmiech i ruszyłam za dwójką agentów.
Usiadłam na kanapie, zaraz obok Rogersa, który wyprzedził mnie w salonie. Ruda patrzyła na mnie już z mniejszą złością, mocno zaciskając wargi. Nie patrzyłam na Clint'a, gdyż wiedziałam, że mam w nim jakieś wsparcie.
- Loki mi ufa. Chce, żebym was zdradziła i pomogła mu zemścić się na Thorze. Powiedział mi to.- wyrzuciłam z siebie, patrząc w ciepłe oczy Kapitana Ameryki. Jak ten człowiek chował w sobie tyle miłości? Dlaczego był tak dobry, podczas gdy inni wyrzucali z siebie niemiłe słowa i ranili innych? Nie mogłam zrozumieć jego dobra, gdyż nawet mi zdarzało się mieć gorszy dzień. Nie pamiętam chwili, w której źle by się do mnie odniósł. W dodatku zawsze bronił słabszych w trakcie naszych konfliktów. Kłótnie Avengersów kończyły się rozejmem właśnie dzięki jego działaniom. Uśmiech Steve'a pozwolił mi znaleźć w sobie siłę na ostrą odpowiedź Tashy.
- Jesteś pewna, co mówisz, Choll? To przestępca, w dodatku bóg kłamstw i oszustw. Chce, żebyś grała, jak ci zagra. Nie zależy mu na tobie. Nie wiem, co jest między wami, ale w przeciwieństwie do niego masz rodzinę. Jeśli ją zdradzisz, będziesz równie żałosna, co ta sierota. -  wycedziła przez zęby, wstając zaraz po swojej przemowie. Ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia z domu. Nie mogłam wytrzymać tego, jak mnie potraktowała. Czy naprawdę uważała, że zostawię przyjaciół dla obcego... Nie, nie mogłam tego znieść. W jednej chwili wstałam, bez zastanowienia rzucając w jej stronę pełne wyrzutu spojrzenie.
- Nie mam zamiaru was zdradzić! Nigdy! - Romanoff odwróciła głowę w moją stronę, uśmiechając się pobłażliwie.
- Też tak kiedyś powiedziałam o sobie, Choll. - mruknęła, po czym opuściła pomieszczenie.
Chwilę później czułam wsparcie w mocnym uścisku mojego przyjaciela. Westchnęłam.
- Czasami mówi coś, nim się zastanowi. -rzucił tylko Clint, po czym wolnym, spokojnym krokiem ruszył za rudą. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić. Czy Natasha naprawdę sądziła, że stanę po stronie zła? Z tego, co było mi wiadomo o jej historii, dokonała dobrego wyboru, stając po stronie T.A.R.C.Z.Y. Do czego więc odnosiła się jej wypowiedź? Miałam mętlik w głowie, nic nie było dla mnie jasne. Musiałam jakoś odciągnąć swoje myśli od spraw ostatnich dni. Rzuciłam blondynowi, który jako jedyny został ze mną w pomieszczeniu, ciepły uśmiech, po czym ruszyłam w stronę sali do ćwiczeń. Gdy już się tam znalazłam, nie było czasu na myślenie o zmartwieniach. Byłam tylko ja, nóż i mój cel.

***

Następne kilkanaście dni było naprawdę spokojnych. Nick wciąż poszukiwał Lokiego, który znów zniknął w tylko sobie znanym miejscu, podczas gdy jego przyszywany brat przebywał na swojej ojczystej planecie. W naszym domu również wiele się nie zmieniło. Natasha wciąż odnosiła się do mnie z chłodnym dystansem, podczas gdy Steve stał się jeszcze bardziej opiekuńczy, co wkurzało mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Czułam, że jeśli czegoś nie zrobię, umrę na nerwicę.
Był wczesny ranek. Siedziałam w kuchni, zalewając herbatę gorącą wodą, podczas gdy Banner nucił pod nosem wesołą melodię, pałaszując tosty. Uśmiechnęłam się w jego kierunku, odrywając na chwilę wzrok od wrzątku, co nie było dobrym pomysłem przy mojej niezdarności. Nie trzeba było wiele czasu, by czajnik leżał na ziemi w kałuży cieczy, którą się poparzyłam, podczas gdy ja skakałam w kółko, trzymając się mocno za skaleczoną część ciała.
- Pokaż. Trzeba to włożyć pod zimną wodę. - odezwał się spokojnie Bruce, ściągając z nosa swoje okulary. Chwycił mnie za nadgarstek i przeprowadził za swoją pomocą kilka kroków w lewo, starannie omijając bałagan, który spowodowałam na podłodze. Ulga nadeszła, zastępując ostry ból w prawej ręce, gdy zimna woda zalała poparzone miejsce. Odetchnęłam z ulgą, dziękując mężczyźnie. Ten uśmiechnął się delikatnie, udając się w tylko sobie znanym kierunku. Kilka minut wrócił z jałowym bandażem, który owinął moją dłoń. Podziękowałam mu jeszcze raz, po czym powoli, tym razem ostrożnie, wróciłam do parzenia herbaty. Po posprzątaniu wody z ziemi i sprawdzenia stanu czajnika, który na szczęście był cały, wybrałam się do salonu, na moje ulubione miejsce na kanapie. Wyciągnęłam się przyjemnie, łapiąc zdrową dłonią książeczkę z krzyżówkami, które powoli wypełniałam skaleczoną ręką. 
Nie wiem, ile czasu zajęło mi zapisanie tych kilkudziesięciu stron. Kiedy usłyszałam zaspane głosy moich współlokatorów, końcówka herbaty była już zimna.
- Bruce, czy mógłbyś mi pomóc? Natasha jest chyba chora. Od rana źle się czuje. - do salonu bez przywitania wszedł Steve. Chwilę za nim w pomieszczeniu pojawił się Clint.
- Chora? Ma przecież ulepszony układ odpornościowy... - mruknął naukowiec pod nosem, podnoszcząc się z kuchennego krzesła. Patrzyłam na tę scenę z ciekawością, czując współczucie. Romanoff musiała złapać coś naprawdę paskudnego, skoro czuła się źle. Wstałam z siedzenia, chcąc ruszyć za znikającymi mi z oczu mężczyznami, kiedy łucznik odwrócił się w moją stronę z prośbą wypisaną na twarzy.
- Jeśli mogłabyś kupić coś do jedzenia, byłbym wdzięczny. W lodówce nie ma nic, a jej przydałoby się coś ciepłego. - skinęłam głową, łapiąc aluzję. Cóż, skoro Romanoff nie chciała mnie widzieć, nie miałam zamiaru pchać się do jej pokoju na siłę. 
Złapałam jeszcze okulary i płaszcz po drodze, gdyż na dworze z dnia na dzień było coraz zimniej. Niedługo miała nadejść jesień. Nie mogłam znieść myśli, że za kilka tygodni na ziemi leżeć będą wszystkie te liście, które jeszcze poruszały się delikatnie, trącane przez wiatr.
Trampkami deptałam po papierkach zaśmiecających ścieżkę w parku. Wsadziłam ręce w kieszenie, rozglądając się z ciekawością dookoła. Uśmiechnęłam się, gdy wyczułam w nich słuchawki. Czym prędzej podłączyłam je do telefonu, puszczając piosenki ulubionego zespołu. Mijałam drzewa i ławki, na których czasami siedzieli ludzie, nucąc tekst pod nosem. Droga do sklepu minęła mi szybko, za to ta powrotna jeszcze szybciej. Podziwiałam błękitne niebo i chmury, które tego dnia ledwo je zasłaniały. Słońce oślepiało mnie, gdy zadzierałam głowę do góry. Nie przeszkadzało to jednak wiatrowi, który z całą swoją mocą targał moimi włosami w lewo i w prawo. Gdy dotarłam do drzwi mieszkania, niosąc kilka ciężkich siatek, ze związanych w kitkę włosów wystawało pełno kosmyków. Nacisnęłam klamkę łokciem, balansując chwiejącymi się w moich ramionach torbami. Jakimś cudem udało mi się wejść do środka bez upuszczenia zakupów. Takie szczęście w moim wypadku nie jest możliwe. Nie zdziwiłam się więc, gdy w wejściu wpadłam na roześmianego Starka. Twórca Iron Man'a żartował w najlepsze z Clintem, który widząc mnie, zamknął otwarte chwilę wcześniej w wesołym uśmiechu usta. Nie skomentowałam tego, byłam zbyt zajęta zbieraniem rozsypanych produktów. Tony rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym uklęknął obok i zaczął mi pomagać.
- Co tam, nasza wtyczko w obozie wroga? Poszłaś już z kosmitą do łóżka? Słyszałem, że macie romans. - jego uwagi, które wypowiadał wesołym głosem, zignorowałam z wewnętrzną satysfakcją. Zebraliśmy ostatnie produkty, pakując je z powrotem do toreb. Wytrzepałam ręce, po czym zabrałam się za rozpakowywanie zakupów. Gdzieś w połowie tej czynności postanowiłam się rozpocząć rozmowę z Tonym. Clint zniknął gdzieś chwilę po moim przybyciu. Powinno mnie zastanawiać to, dlaczego z Tashą tak starają się mnie unikać. Nie był to jednak czas na zmartwienia, musiałam mieć mocne nerwy- miałam wdać się w konwersację z najbardziej ironicznym człowiekiem, jakiego znałam. (IRONicznym, Iron man, łapiecie? xD)
- Co cię sprowadza po tych dwóch tygodniach? W firmie wszystko się uspokoiło?
- Wpadłem podenerwować trochę naszego mądralę. Bez moich żartów pękłaby mu żyłka i znów zamieniłby się w ogórka. - wiedziałam, że proszenie go o bycie poważnym spotkałoby się z jeszcze gorszymi tekstami, przemilczałam więc wypowiedź szatyna.
- Co tam u Pepper? - miliarder zmarszczył na chwilę czoło, zapewne zastanawiając się nad moją zmianą tematu.
-  Poleciała wczoraj na konferencję, wraca w czwartek. Masz plany na dzisiaj? - na chwilę poprzestałam pakowania rzeczy do lodówki, rzucając mężczyźnie zaciekawione spojrzenie. Oparłam się tyłem o blat, zaplatając ręce na piersi.
- Dlaczego pytasz? - naukowiec patrzył przed siebie, uderzając palcami o ciemny kamień wyspy kuchennej. Wydawało mi się przez chwilę, że błądzi w innym świecie. Zdarzało mu się to dość często, nikt w końcu nie wiedział, co siedziało w umyśle tego niezwykle inteligentnego człowieka.
- Pepper wyjechała niespodziewanie, wiewióra jest chora, a ja potrzebuję jakiejś ładnej buźki na dzisiejszy bankiet. - uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc określenie Natashy. Skinęłam głową, drapiąc się za uchem.
- I po co ci ja?
- Chcę cię zabrać ze sobą, maluszku. - odpowiedział, zwracając w końcu wzrok w moją stronę. Westchnęłam.
- Nie mam nawet sukienki. - odparłam z nadzieją, że Starkowi to wystarczy i się podda.
- Leży na twoim łóżku, buty też. Za dziesięć minut jedziemy na obiad, później do fryzjera, trzeba coś zrobić z tą twoją szopą. Bez urazy, jest słodka, ale kurnika na bankiet ze sobą nie zabierzesz. - wciągnęłam powietrze, patrząc na niego z oburzeniem. Szeroko otwartymi oczami mierzyłam jego osobę. W końcu ochłonęłam.
- Jak mogłeś...
- Chyba nie zrobisz mi tego, cukiereczku? Nie zostawiaj mnie samego. - wydął wargi, mierząc mnie rozczulającym spojrzeniem czekoladowych oczu. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak wszystko zaplanował. Chociaż... Czego ja się po nim spodziewałam? Że grzecznie spyta o zgodę i zaczeka na moją odpowiedź?
- No dobrze, tylko pójdę po drugie okulary. 
- Żadnych okularów, słoneczko! Zakładasz soczewki i koniec!
- Ale...
- Masz wyglądać jak księżniczka, a nie kujonica. Żadnych szkieł w oprawkach. - mruknęłam coś pod nosem, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Przysięgłam sobie, że będę marudzić przez cały wieczór.

Wbrew moim wcześniejszym oporom, bawiłam się naprawdę dobrze i gdy w końcu nadszedł czas na przygotowanie się do bankietu, byłam w świetnym nastroju. Tony zabawiał mnie cały czas podczas wizyty u fryzjera, przez co stylista narzekał na to, że za bardzo się trzęsę ze śmiechu i utrudniam mu pracę. Nie mogłam jednak usiedzieć prosto, gdy miliarder robił te śmieszne miny i rzucał tak zabawnymi komentarzami.
Gdy już tabun ludzi przetoczył się przez jedno pomieszczenie i moja twarz ważyła kilka kilogramów więcej przez specyfiki, które się na niej znalazłam, nadszedł czas na ubranie sukni i zobaczenie efektu pracy tych wszystkich ludzi.
Wyszłam z pomieszczenia, w którym się przebierałam, od razu spotykając wzrok Starka, który czekał na mnie przy drzwiach. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, z zadowoleniem kiwając głową.
- Teraz to się możesz przy mnie pokazać, Nana. Może nawet zabiorę cię następnym razem... Zobaczymy, czy będziesz grzeczna. - skomentował mój wygląd, po czym uśmiechnął się filuternie. Prychnęłam pod nosem, w głębi duszy jednak ciesząc się z ukrytego w tych słowach komplementu. 
- Wygląda pani pięknie. -wtrącił Luke- fryzjer, który miał za zadanie zmierzenie się z moimi włosami. Zaśmiałam się cicho, dziękując mu. Tak dawno nie słyszałam pochlebnych komentarzy dotyczących mojego wyglądu...- Chce się pani zobaczyć? - zapytał Luke, sięgając równocześnie po długie lustro, które przykryte było ciemnym materiałem. Skinęłam głową, przygryzając wargę. Tony skomentował tę oznakę zdenerwowania uniesieniem brwi. Skupiłam swój wzrok na lustrze, z którego zdjęto przykrycie.
W odbiciu nie widziałam siebie. Przede mną stała prawdziwa kobieta. Jej podkręcone na końcówkach, ciemne blond włosy opadały na ramiona. Usta błyszczały czerwienią, przyciągając wzrok. Oczy wydawały się niezwykle zmysłowe przez cienie, którymi je podkreślono. Moje spojrzenie zjechało na suknię, którą widziałam jeszcze chwilę temu w przebieralni. Wtedy nie mogłam się w niej wyobrazić. Otworzyłam z zachwytu usta. Wiedziałam, że nie mam złej figury, ale żebym wyglądała aż tak dobrze?! Zakryłam buzię ręką, na której spoczywało kilka delikatnych, srebrnych i kremowych bransoletek. Nie mogłam wyjść z podziwu. Jasna, lekka, delikatnie kremowa suknia świetnie współgrała z ciężkimi, złotymi sandałami na koturnach. Na ramiona opadały fałdy materiału, który strukturą przypominał pomarszczone firany. Dekolt wycięty był w głęboki trójkąt, który ukazywał trochę piersi. Niżej marszczenia przechodziły w pas, który prawie zlewał się z resztą sukni. Od bioder do połowy ud opadał przód sukienki, która po bokach i z tyłu przechodziła w zwiewną suknię. Nie mogłam oderwać wzroku od moich nóg. Naprawdę były tak zgrabne i długie? Bezwiednie pomyślałam o tym, że nawet Laufeyson zwróciłby uwagę na mnie w tej kreacji.
- Koniec podziwiania, narcyzie. Jeszcze nam tu popadniesz w samozachwyt. Idziemy. - głos Starka wyrwał mnie z zamyślenia. Uśmiechnęłam się tylko blado, odzyskując kontrolę nad własnymi myślami. Co się ze mną działo? (zdjęcie)
Podziękowałam fryzjerowi i całej jego ekipie, która przez tyle godzin starała się zrobić ze mnie prawdziwą kobietę i której się udało. Widok limuzyny, gdy wychodziliśmy z budynku, nie zaskoczył mnie. Wsiadłam do pojazdu, uważając na tył stroju. Droga na bankiet nie zajęła nam dużo czasu, spędziliśmy ją więc w ciszy. Nie wiedziałam nawet, jak się zachowywać, dla Starka nie wydawało się to jednak być problemem. Sam zapewne zachowywał się tak, jak on uważał za stosowne.
Wyszliśmy z pojazdu, stając przed ogromnym domem z marmuru. Wolałam nie myśleć, ile musiał on kosztować. Ludzie kręcili się na podjeździe, spacerując z kieliszkami w dłoniach. Zerknęłam na swoją poparzoną rękę, która na szczęście nie wyglądała aż tak źle. Niestety musiałam zdjąć bandaż. Tony bez słowa chwycił moją zdrową dłoń, unosząc ją na wysokość łokcia, po czym ruszyliśmy w stronę wejścia do domu. Wejście po szerokich, ograniczonych ciężkimi poręczami schodach zajęło nam chwilę. Stanęliśmy przed szklanymi, dwuskrzydłowymi drzwiami, które otworzył nam mężczyzna w garniturze. Od razu dobiegł do mnie dźwięk klasycznej muzyki i szum rozmów. Zostałam przepuszczona w drzwiach, które przestąpiłam z szeroko otwartymi oczami. Oślepiło mnie na chwilę światło, które padało ze wszystkich stron. W dole, na wielkiej sali, tańczyło około stu osób. W jednym rogu znajdował się bar, przy którym rozmawiała wesoło część gości. Po drugiej stronie pomieszczenia, na podwyższeniu, grała orkiestra. Część ludzi zwróciła spojrzenia w moją stronę, gdy Tony zjawił się u mego boku. Do pokonania mieliśmy długie, skręcając lekko w bok schody z ciężkiego kamienia. Moja ręka znów znalazła się na dłoni Starka, po czym zostałam poprowadzona w dół tych stopni. Nadal zamroczona byłam całą tą atmosferą i przepychem. Zadarłam lekko głowę, podziwiając ociekający wręcz złotem żyrandol z masą kryształów, w których przyjemnie załamywało się światło.
- Witam serdecznie na moim bankiecie. Dziękuję za przybycie. - zwróciłam głowę w stronę mężczyzny, który właśnie przemówił. Jego głos brzmiał mi dziwnie znajomo, twarz jednak nie kojarzyła mi się z żadnym nazwiskiem. Był to przystojny blondyn o błękitnych oczach; gdzieś w okolicach trzydziestki. Wyglądał naprawdę przyjaźnie, gdy sięgał po moją dłoń, by ją ucałować. Stark mówił coś do niego, umknęły mi jednak jego słowa, gdyż nieznajomy dotknął poparzonej skóry swoimi ustami. W jednej chwili ból w tamtym miejscu kompletnie ustał za sprawką niezwykłego chłodu ciała obcego. Otworzyłam szerzej oczy, gdy zajęty rozmową z jakąś kobietą Tony oddalił się o kilka kroków, a blondyn wykorzystał to. Jego oczy w jednej chwili zrobiły się nienaturalnie zielone, a usta wygięły w tak dobrze znanym mi, diabelskim uśmiechu.
- Wyglądasz pięknie, Nancy. - powiedział Loki, opuszczając moją dłoń, chwilę później witając już innych gości.

9 komentarzy:

  1. Hej, hej. Ostatnio zafascynowałam się historią Avengersów i Przypadkiem trafiłam tutaj :D
    Koleżanko, powiem Ci jedno. Piszesz naprawdę świetnie! Czytając inne opowiadania, nigdy chyba nie przeżywałam tak silnych emocji. Jestem pod pełnym wrażeniem! :)
    Loki, Loki... Tajemniczy, wspaniały, arogancki... Dlaczego kobiety zawsze pociągają wredni faceci?

    Co do rozdziału... Najbardziej czego jestem ciekawa, to to co Loki knuje. Zgaduję, że Laufeyson hmmm jak to powiedzieć..? Zaczarował Starka? No powiedzmy :D
    Tak czy inaczej czekam na dalszy rozwój wydarzeń!
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede wszystkim historia z czajnikiem wywołała u mnie uśmiech - spotkała mnie niedawno identyczna! Rozumiem ból Nancy... Końcówka oczywiście zachęca do czytania dalej. Jak najszybciej. ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Bosh! Loki! Niesamowity... Jak Ty to robisz, pytam? No jak? XD dostaje gęsiej skórki. Mogę o nim czytać cały czas. Jest taki arogancki, taki bezczelny i przy tym pociągający. Naprawdę świetnie Ci wychodzi tworzenie go, podziwiam Cie za to. Udało Ci się wymalowac w tym opowiadaniu bardzo dobry charakter naszego Kłamcy :-). Oczywiście juz nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, wiec dużo weny. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Huh. Avengersi sietednio obstaja przy swej kolezance,jeszcze im sie grupa posypie jak Romanoff dalej bedzie tak sie rxucac xD

    Loki za to wynagradza wszystko,a jest tylko soba.wspaniale

    OdpowiedzUsuń
  5. Rish!!!! Wzięłam się stęskiniłam za tw twórczością. Loki taki mrrrrraśny że masakra hahaha jego zachwanie sprawie że go nie lubisz ale chcesz więcej więcej. I więcej (ty pacz podobnie w przypadku Dr.House'a)
    Pozdrawiam Rachel

    OdpowiedzUsuń
  6. Ohohohoho, ta końcówka była tak nieoczekiwana! Świetny zabieg!
    Rozdział może nie powala akcją i uczuciowością, ale przez to końcowe zaskoczenie wiele zyskał. Również początek mnie zdziwił tym, jak Natasha naskoczyła na Nancy. Rozumiem, podejrzliwość i tak dalej, ale żeby od razu rzucać oskarżeniami? Żal mi głównej bohaterki, bo teraz okazało się, kto jej ufa, a kto nie.
    No cóż, czekam na ciąg dalszy, dużo weny!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ty masz po prostu talent. Nic więcej nie mam do powiedzenia ;)
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  8. Formalności: Genialnie jak zawsze.
    Nie-Formalności:
    a) Że też ten Loki nie ma co robić tylko bankiety wyprawia... Zająłby się niszczeniem ludziom (Nancy) życia :P
    b) Od początku miałam zadzieję, że nasz Bożek będzie mógł ją zobaczyć w tej sukience ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Chciałabym być Nancy. Loki naprawdę się nią interesuje! No bo gdyby nie, to dlaczego uknułby tak genialny plan? Skojarzcie fakty. Loki wyprawia bankiet na który "przypadkiem" jest zaproszony Tony Stark, a możliwe dla Starka partnerki znikają, Peper nagle musi gdzieś wyjechać, a nigdy nie chorująca Czarna Wdowa zachorowała. Zbieg okoliczności? Nie sądzę! Oj chciałabym być Nancy!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Wasze komentarze- motywują mnie do dalszej pracy! <3